Kapliczka ul. Marszałkowska 62; fot. Anna Fieducik-Szendzielarz

Dzisiejszy wpis nie mógł być inny. Powstanie Warszawskie to wielki zryw mieszkańców naszej stolicy, jakże tragiczny w skutkach. Skala zniszczeń tkanki miejskiej oraz strat ludnościowych mówi sama za siebie. Nie chcąc jednak powtarzać wyświechtanych frazesów dotyczących tego wydarzenia, którymi co roku raczą nas wszelakiego rodzaju media, postanowiłem skupić się na dwóch pozornie niepowiązanych ze sobą sprawach, które zawarłem w (mam nadzieję, że intrygującym) tytule. Cóż bowiem kapliczki mogą mieć wspólnego ze zbrojnym zrywem w stolicy Polski? Bardzo wiele. Ale po kolei.

Dzisiejszy „felieton” jest dla mnie szczególny, gdyż poświęciłem go przede wszystkim Pradze, z którą zarówno ja, jak i moja firma, jesteśmy związani od prawie 20 lat. Darzę tę dzielnicę wielkim sentymentem i – pisząc wprost – jest ona niezmiernie bliska memu sercu. Prawobrzeżna część Warszawy była świadkiem wielu ważnych wydarzeń w historii Polski, sama niejednokrotnie zamieniając się w „nekropolię” przykrytą morzem gruzów, o czym nie omieszkam szerzej wspomnieć w dalszej części moich wywodów.

Zapewne wielu osobom, którym zdarzyło się być na warszawskiej Pradze, rzuciły się w oczy kapliczki. Te charakterystyczne obiekty przedstawiają głównie samą Maryję, ale można spotkać też takie z Matką Bożą z Dzieciątkiem Jezus oraz z samą postacią Jezusa Chrystusa. Znajdują się przeważnie w wewnętrznych dziedzińcach starych kamienic, choć można natknąć się na nie także w klatkach schodowych i przy samych ulicach. Jest ich kilkaset – dokładna liczba trudna jest do ustalenia (varsavianiści najczęściej mówią o około 120), gdyż co roku średnio jedna z nich kończy swój „żywot” i na dobre znika z mapy Warszawy. Nierzadko razem ze starą, nadającą się już tylko do rozbiórki, kamienicą.

Matka Boska Pasawska, ul. Krakowskie Przedmieście 58; fot. domena publiczna

Kapliczki są znakiem charakterystycznym dla Pragi, a kiedyś dla całej Warszawy. Był (i nadal jest) to ewenement na skalę europejską, a może nawet i światową. Ich historia zaczyna się jeszcze w XVII wieku. Wiemy o tym, że w 1683 roku Szymon Józef Bellotti wyrzeźbił w Warszawie figurę Matki Boskiej Pasawskiej jako wotum dziękczynne za ocalenie od zarazy i zarazem za zwycięstwo króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. W następnych latach powstawały kolejne. Odbywały się przy nich modlitwy, zwłaszcza nabożeństwa majowe. Ustawiano je (nierzadko wymiennie z krzyżami) jako punkty orientacyjne przy traktach prowadzących do miasta, a także na rozstajach dróg, aby „przegonić” stąd złe moce, które jakoby miały się w takich miejscach gnieździć. Wznoszono je także jako podziękowanie (wotum) za ocalenie mieszkańców miasta przed epidemiami (gorąco zachęcam do zapoznania się z jednym z moich wcześniejszych tekstów, który poświęciłem temu tematowi) i klęskami żywiołowymi. Przy nich błogosławiono nowo narodzone dzieci. Stanowiły także miejsce przystanku konduktów pogrzebowych.

Kapliczka ul. Szwedzka 35; fot. Anna Fieducik-Szendzielarz

Prawdziwy urodzaj związany z masowym wznoszeniem kapliczek nastąpił jednak w czasach drugiej wojny światowej. Szczególnie dużo powstało ich (w całej Warszawie) w latach 1943 – 1944. Dlaczego właśnie wtedy? Moim zdaniem sama religijność warszawiaków nie może w pełni wytłumaczyć tego fenomenu. Oczywiście zbiorowa modlitwa dawała poczucie wspólnoty i wsparcia, pomagała jakoś przeżyć ten ciężki okres. A czasy zdecydowanie nie należały do spokojnych. Właśnie na przełomie tych lat sytuacja stawała się coraz gorsza: nasilały się łapanki uliczne i wywózki do obozów koncentracyjnych, miała miejsce likwidacja getta połączona z bezwzględnym stłumieniem żydowskiego powstania. W podobnym czasie nastąpiła śmierć generała Sikorskiego nad Gibraltarem oraz aresztowanie Komendanta Głównego AK Stefana „Grota” Roweckiego. Poza tym nasilały się sowieckie bombardowania miasta, które bardzo dawały się we znaki wszystkim mieszkańcom. Wszystko to, połączone z wczesną godziną policyjną, powodowało, że warszawiacy zbierali się na modły i nabożeństwa właśnie wokół kapliczek. Zaaprobował to polski Kościół, który zdawał sobie sprawę z tragicznego położenia ludności okupowanego kraju oraz z tego, że każde „wyjście na miasto” do świątyni mogło wiązać się z dużym niebezpieczeństwem dla wiernego, włącznie z jego śmiercią. Wojna trwała już bardzo długo, nikt nie był pewien jej ostatecznego rezultatu (oraz tego, czy w ogóle ją przeżyje). Ludzie byli na skraju wytrzymałości psychicznej. Potrzebowali wytchnienia, otuchy, pocieszenia i oderwania się od nieznośnej rzeczywistości. Takim wydarzeniem było właśnie zebranie się na wspólnych modlitwach dookoła kapliczki. Było to o tyle bezpieczne, że nie narażało na nieprzyjemności ze strony hitlerowskiego okupanta, który przymykał oko na tego rodzaju objawy ludowej religijności. Wokół tych obiektów odbywały się msze święte (oczywiście odprawiane przez przysłanego z najbliższego kościoła księdza), podczas których była udzielana komunia święta

Kapliczki powstawały także dlatego, aby uczcić ważne dla naszego narodu wydarzenia, np.: opuszczenie miasta przez Rosjan w czasie pierwszej wojny światowej (1915), odzyskanie niepodległości (1918) czy zwycięstwo w bitwie warszawskiej nad bolszewikami (1920). Ich znaczenie wyraźnie wzrosło po 1 sierpnia 1944 roku, czyli po wybuchu Powstania Warszawskiego. Bez cienia przesady można stwierdzić, że stały się one lokalnymi (dla każdej kamienicy) centrami religijnymi. O wyjściu do kościoła już wtedy nijak nie mogło być mowy. Siłą rzeczy te lokalne „sanktuaria” były świadkami niezliczonej ilości modlitw, podczas których ludzie zanosili błagania o powodzenie powstania, a gdy zwycięstwo militarne okazało się niemożliwe, to próśb o to, aby szybko nadeszła pomoc (w domyśle: radziecka) pozwalająca wyjść cało z tej opresji a także o to, aby Bóg zachował życie modlącego się oraz jego rodziny.

Kapliczka ul. Stalowa 34; fot. Anna Fieducik-Szendzielarz

Teraz nastał odpowiedni moment do tego, aby poruszyć drugą kwestię, czyli rolę Pragi w Powstaniu Warszawskim i dowiedzieć się, co spowodowało, że to właśnie ta dzielnica ocalała, oczywiście wraz ze swymi kapliczkami.

Warto wspomnieć, że w 1648 roku król Władysław IV Waza nadał Pradze prawa miejskie, jednak na przyłączenie do stolicy musiała czekać aż do 1791 roku. Nazwa „Praga” pochodzi od słowa prażyć — miasto powstało na terenie wypalonego lasu. Przez długi czas, w przeciwieństwie do części lewobrzeżnej, nie miała szczęścia. Była niszczona i palona podczas potopu szwedzkiego, rzezi urządzonej przez Rosjan w 1794 roku podczas tłumienia insurekcji kościuszkowskiej, wojen napoleońskich czy powstania listopadowego. Fatalna karta odwróciła się dopiero w 1944 roku. Wbrew popularnemu i ciągle żywemu mitowi, że na Pradze nigdy nie wybuchło Powstanie Warszawskie i nie było żadnych walk zbrojnych, warto zapoznać się z faktami, które miażdżą tę fałszywą narrację.

Praga pełniła w planach Komendy Głównej AK bardzo ważną rolę (o samej AK można przeczytać w tym wpisie). Miała „oczyścić miejsce” dla spodziewanej odsieczy sowieckiej oraz zabezpieczyć mosty na Wiśle prowadzące na lewobrzeżną część miasta. Aby tego dokonać, musiano dobić z rąk Niemców wiele obiektów. Wobec tego akcja (właściwie cała seria akcji) musiała być przeprowadzona perfekcyjnie, a nasi powinni być do tego typu zadań idealnie wyekwipowani. Jak wszyscy wiemy, nic takiego nie miało miejsca, gdyż powstańcy byli wyposażeni w niedostatecznym stopniu. Brakowało wszystkiego, ale najbardziej broni. Na ponad 8 tysięcy żołnierzy (liczniejszy był tylko Obwód Śródmieście) dysponowano zaledwie 6 ckm, 9 rkm, 272 karabinami i kilkudziesięcioma pistoletami maszynowymi. Na stanie było również kilkaset pistoletów i 2 tysiące granatów ręcznych, w większości produkcji konspiracyjnej. Niestety broń była często słabej jakości, źle przechowywana, przestarzała i wymagająca napraw. Było to tym bardziej tragiczne, gdy okazało się, że praskie AK będzie musiało zmierzyć się z bitnymi i świetnie wyszkolonymi oddziałami frontowymi Wehrmachtu (ta dzielnica znajdowała się w strefie tyłowej niemieckiego frontu), a nie jednostkami policyjnymi, jak pierwotnie zakładało dowództwo AK.

Podpułkownik Antoni Żurowski ps. „Papież”; fot. domena publiczna

Na szczęście praskim garnizonem (będąc precyzyjnym – VI Obwodem AK) dowodził doświadczony (na służbie wojskowej nieprzerwanie od 1918 roku) podpułkownik Antoni Żurowski ps. „Papież”. To postać ciekawa, niesłusznie zapomniany (podejrzewam, że celowo) „cichy bohater” powstania. Widział on wielki entuzjazm podkomendnych, którzy aż rwali się do walki. Zarazem jednak troszczył się o los swoich żołnierzy i doskonale rozeznawał się w panującej sytuacji. Był pragmatykiem i nie chciał narażać swoich podopiecznych na bezsensowną śmierć, zwłaszcza że wiedział o różnicy w poziomie uzbrojenia i wyszkolenia obu walczących stron. Zdawał sobie też sprawę z nierealności celów, które postawiono przed jego ludźmi. Musiał jednak wypełnić rozkaz płynący od dowództwa, które wyznaczyło wybuch powstania na 1 sierpnia na godzinę 17.00 (Godzina „W”). Ze strategicznego punktu widzenia nie miało to sensu. To przecież środek dnia, powstańcy byli więc dobrze widoczni dla Niemców. Mogli do nas strzelać jak do kaczek. Dodatkowo odpadł element zaskoczenia, gdyż walki na Żoliborzu wybuchły już o 14.00, a na Pradze do pierwszej (co prawda zupełnie przypadkowej) zbrojnej potyczki doszło o godzinie 16.30. Hitlerowcy wyczuli pismo nosem i postawili wszystkie służby i oddziały w stan gotowości. Gdy prascy akowcy zaatakowali koszary, to dostali się pod bezpośredni ostrzał niemieckich karabinów maszynowych. Po naszej stronie było wiele ofiar, a ze szturmu oczywiście nic nie wyszło. Podobnie zakończyły się próby przejęcia mostów czy  innych newralgicznych punktów. Polacy ponosili porażkę za porażką. Chcąc być do końca uczciwym trzeba jednak wspomnieć, że zdarzały się też pewne sukcesy. Powstańcom udało się na kilka godzin opanować budynek Dyrekcji Kolei na ulicy Targowej i gmach Centrali Telefonicznej przy ulicy Brzeskiej. Zostały zajęte też szkoły na Bródnie, w Golędzinowie i niektóre placówki policji. Te krótkotrwałe sukcesy nie mogły jednak przykryć rozmiarów porażki. Skromne zapasy amunicji szybko się wyczerpały. Nie opanowano większości celów, oddziały uległy przemieszczeniu (ponad 5 tysięcy żołnierzy wyszło poza obręb Warszawy), a łączność szwankowała. W pierwszych dniach walk poległo 500 powstańców. Dodatkowo Niemcy krwawo mścili się na ludności cywilnej, która wspierała powstańców.

Kamień upamiętniający 1. Zgrupowanie Batalionu Saperów Praskich „Chwacki” w parku Skaryszewskim w Warszawie na Pradze; fot. Adrian Grycuk, CC BY-SA 3.0 PL

Wobec takiego obrotu sprawy dnia 4 sierpnia Żurowski podjął samodzielnie niezwykle odpowiedzialną, ale moim zdaniem pragmatyczną i jedynie słuszną decyzję o tym, aby zakończyć powstanie na Pradze i z powrotem zejść do podziemia (konspiracji). Pozwolił on jednak tym, którzy chcieli walczyć dalej, dołączyć do lewobrzeżnych powstańców. W ciągu kilkunastu kolejnych dni udało się to około 550 praskim akowcom. Z powodu przerw w łączności, wiadomość o podjętej decyzji dotarła do płk Chruściela „Montera” (faktycznego przywódcy zrywu) dopiero 6 sierpnia, a cztery dni później Komenda Główna AK zatwierdziła decyzję dowódcy VI Obwodu. Choć na terenie Pragi i okolic dochodziło jeszcze do sporadycznych starć, walki zbrojne na tym obszarze uznano za zakończone.

Niemcy, o dziwo, zgodzili się na zawarcie porozumienia. Nie wysiedlili ludności ani nie niszczyli budynków. Praga ocalała. Ciężko mi wyobrazić sobie, jak udało się tego dokonać. Po latach sam „Papież” twierdził, że do tak dobrych warunków kapitulacji przyczynili się księża z placu Szembeka, którzy pośredniczyli w rozmowach z niemieckim dowództwem. Do dziś szczegóły tego wydarzenia owiane są mgłą tajemnicy.

Miesiąc później (dokładnie 13 września 1944 roku) wkroczyła tu Armia Czerwona, która spokojnie patrzyła, jak po drugiej stronie Wisły powoli dogorywa powstanie (więcej o upadku powstania dowiesz się z tego tekstu)…

Wyzwolenie Pragi przez wojska polskie i radzieckie we wrześniu 1944 r.; fot. domena publiczna

Praga, dzięki kapitulacji została zniszczona w bardzo niewielkim stopniu. Prawobrzeżna część stolicy została zrujnowana tylko w około 10% (ucierpiały głównie budowle przemysłowe), zaś lewobrzeżna w ponad 85%.

„Nieheroiczna” postawa praskiego dowództwa niespecjalnie pasowała do romantycznej wizji powstania, dlatego przez wiele lat była pomijana milczeniem. Wielka szkoda. Moim zdaniem podpułkownik Żurowski okazał się jednym z najmądrzejszych i najbardziej pragmatycznych dowódców powstania. Ocalił on prażan przed niemiecką rzezią. Być może gdyby inni przywódcy, na czele z Antonim Chruścielem „Monterem”, mieli podobne spojrzenie, to dziś nie musielibyśmy np. na nowo wznosić Pałacu Saskiego…

Teraz jednak możemy sobie na ten temat tylko porozmyślać.

Oczywiście powojenne władze komunistyczne zaczęły odbudowywać stolicę (zachęcam do zapoznania się z moim tekstem na ten temat), ale akurat kapliczki znalazły się na cenzurowanym. Dziś prawie nie ma ich na lewym brzegu miasta. W końcu komuniści walczyli z wszelkimi przejawami religijności, a intensywnie promowali ateistyczny i materialistyczny punkt widzenia. Pragę jednak zostawili w spokoju i pozwolili jej żyć własnym życiem. To „zapomnienie” nowych włodarzy skutkowało też tym, że dzielnica zyskała złą sławę, głównie ze względu na brak bezpieczeństwa związany z działaniami ludzi z marginesu społecznego, którzy przez wiele lat stanowili znaczny procent mieszkańców tej dzielnicy. Z czasem starsze pokolenie prażan wymarło i wraz z jego odejściem zanikły obrzędy religijne koncentrujące się wokół kapliczek. Mieszkańcy jednak w miarę możliwości starają się o nie dbać, np. troszczą się o oświetlenie (aureole) lub o regularną wymianę kwiatów. Dziś te lokalne „sanktuaria” wyglądają uroczo, ale też trochę surrealistycznie, zwłaszcza w otoczeniu koszy na śmieci, zaniedbanych podwórzy i kamienic. Niestety, jak wspomniałem na początku mojego wpisu, same kapliczki też powoli niszczeją i są usuwane.

Kapliczka ul. Brzeska 21; fot. ElaJ

Być może to ostatnia szansa, aby zobaczyć „na żywo” niektóre z nich. Warto je odnaleźć i np. zrobić im zdjęcie, aby chociaż w ten sposób ocalić relikty ginącego świata. Gorąco do tego zachęcam.

Kapliczka ul. Brzeska 11; fot. Grzegorz Krawczak


0 Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *